Komu w drogę, temu goł – mówię sobie, wychodząc na
randkę. W ciemno. Bo czemu nie? Bo czy wszystko musi być wiadome? Na wszelki jednak
wypadek umówiłam się w centrum miasta wczesnym popołudniem. Poprosiłam także,
aby się opisał. Pisał pięknie, więc i jego autoportret spodobał mi się
niezmiernie. Wspomniał, że lubi eleganckie kobiety. Niech stracę zatem:
kosmetyczka, shopping.
Od przystanku tramwajowego do rynku jest ledwie dwieście
metrów, zapomniałam jednak, że będę musiała przejść w moich niebotycznie
wysokich i piekielnie niewygodnych szpilkach po kocich cholernych łbach. Docieram
na miejsce kilka minut przed czasem. Nogi niezmiennie, ale bardziej niż zwykle,
włażą tam, skąd wyłażą. Zaczynam się nerwowo rozglądać.
Nagle, podchodzi do mnie... człowiek, mężczyzna, acz
pierwsze skojarzenie – krasnal jako
żywy: czerwona koszula w kratę, sztruksowe wyciągnięte spodnie, niedbały zarost:
ani to trzydniówka wyglądająca czasami męsko, ani to bródka, ani to ...co to
to? Na głowie wymięta bawełniana szmatka, chyba czapeczka. Wzrostu... jak to
krasnale - nieco ponad cycki, które podniosły się wraz ze mną o dwanaście
centymetrów niewygodnych szpilek. Mamusiu kochana, niech to będzie jakaś
koszmarna pomyłka, B-Ł-A-G-A-M!
– Dzień dobry, mogę zadać jedno pytanie?
Nie jestem Śnieżką – myślę, ale uśmiechając się grzecznie, wszak wychowywano
mnie na grzeczną dziewczynkę, odpowiadam uprzejmie:
– Słucham Pana.
– Poratuje mnie Pani? Brakuje mi 3,30 PLN na bilet.
Yes, yes, yes! Obdarzam go pięknym uśmiechem.
– Oczywiście – wyciągam portfel i daję mu dychę z radości.
Stoję. Czekam. Czternasta dwie. Kawaler się spóźnia.
Minusik. Nogi mnie bolą. Postanawiam poczekać jeszcze trzy minuty i wracać do
domu. Nogi!!! Czternasta pięć. Niech go szlag! Wracam do domu. W nosie to mam.
Chyba wezwę taksówkę, bo nie dojdę do przystanku.
– Dzień dobry, Jagodo!
Jagoda, prawda?
!@#$%^&*()!@#$%^&*() ...o jaaaa, pier ololole!
Kiwam głową. Mimiki nie kontroluję. Pewnie wyglądam jak ameba. Śliniąca się ameba, bo ciacho takie, że palce lizać.
Kiwam głową. Mimiki nie kontroluję. Pewnie wyglądam jak ameba. Śliniąca się ameba, bo ciacho takie, że palce lizać.
– Pała z polskiego! Twój opis był zbyt skromny – silę się
na dowcip.
– Ha, ha, ha...
Śmieje się, jest dobrze.
– Może pójdziemy na spacer? – proponuje.
A ja przecież nie powiem, że buty, że nogi, że odgryzę
sobie zaraz kończyny, więc:
– Z przyjemnością – odpowiadam.
– Od razu ci się przyznam – zaczyna – że nie mam na imię
Piotr.
Mógłbyś się nazywać Adolf nawet, wszystko jedno.
– Dlaczego skłamałeś?
– Nie skłamałem. Po prostu nie ja do ciebie pisałem,
tylko mój kumpel.
NOGI!!!
– Nie rozumiem – uśmiecham się szeroko, żeby zatuszować
grymas bólu.
– To skomplikowane, czy wystarczy jak powiem, że od
początku chodziło o mnie?
Wszystko wystarczy ciasteczko kochane.
– No dobrze, kupuję to. Tylko musimy wobec tego zacząć od
początku.
– Adam – przedstawia się i podaje mi dłoń.
– Jagoda, tu się nic nie zmieniło – odpowiadam i
proponuję, byśmy może jednak gdzieś usiedli.
– Ale chce Ci się pić albo jeść?
Chce mi się siedzieć albo umrzeć.
– Nie, po prostu łatwiej byłoby rozmawiać w jakimś
spokojniejszym miejscu – szeroki uśmiech. Nogi!!! Swoją drogą, co za pytanie?
Chce ci się pić albo jeść? Rany!!
– To może chodźmy w stronę parku – proponuje.
W mózgu otwiera mi się mapa, precyzyjniejsza niż w Google
Maps: pieprzone kocie łby od rynku do Krakowskiej, nierówny chodnik obok Banku
Zachodniego, a w parku żwirkowate alejki... Nogi!!!
– Dobrze. Jak chcesz – uśmiech,
szeroki uśmiech.
– Czym się zajmujesz?
– Studiuję bohemistykę, wieczorami pracuję w teatrze.
Obecnie umieram.
– Jesteś aktorką?
Najlepszą, Honey!
– Nie. Obsługa widowni, po prostu. A ty ?
– Piszę.
– Co piszesz?
– Głównie poezję, ale zdarzają mi się też formy
prozatorskie, opowiadania na przykład.
Umieram za poezję? Unbelievable! Niech skonam!
– Ale z czego żyjesz? – dopytuję, bo z poezji to mogą żyć
co najwyżej wnuki noblisty.
– Na razie studiuję, jestem na czwartym roku filozofii.
– Czyli stypendia? – drążę, bo facet może być bez ręki,
bez nogi, bez oka, ale kaleka życiowy – no way.
– Mieszkam z rodzicami.
Czwarty rok studiów, mieszka z rodzicami, pisze poezje. A
mi nogi do dupy wchodzą.
Znowu bez happy endu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz