Dojrzewania się nie kupuje, nie można go
zamówić przez Allegro. To bolesny proces – albo go przejdziesz i wzniesiesz się
na wyższy level, albo skarłowaciejesz, unikając prawdy o sobie.
Na kozetkę trafiła jak wszyscy w jej
wieku, to znaczy niedojrzali trzydziestolatkowie nagle zdziwieni życiem. Pilnie
potrzebowała niekwestionowanego autorytetu, który powie jak żyć, który
poprowadzi za rękę. Namiary dostała od przyjaciółki. Chciała od razu trafić we
właściwe ręce, rozwiązać sprawnie problem i jak najszybciej zapomnieć. Co
poradzić, takie czasy – bez czasu na siebie. Od psychologa oczekiwała więc gotowych
rozwiązań.
Gdy podczas pierwszego spotkania zapytał,
co ją do niego przywiodło, odpowiedziała, że problemy w małżeństwie. A gdy
zapytał o źródło tych problemów, bez
wahania odpowiedziała, że brak wizji na ślubnym kobiercu. Tak jej się wtedy
wydawało, tak mówiła i w to chciała wierzyć. Brzmiało dobrze, brzmiało
filozoficznie. Wszak większość stojących
przed ołtarzem nie wie po co i którędy chce w życiu iść. Są zbyt młodzi. Jak
więc można zapraszać kogokolwiek do wspólnej drogi skoro nie jest jeszcze
wybrana? – dywagowała.
Z rozczarowaniem odkryła, że siedzący
naprzeciwko terapeuta, nie daje
odpowiedzi na żadne z dręczących ją pytań. To on pytał najczęściej i od niej żądał
odpowiedzi, a na jej pytania odpowiadał pytaniem. Wychodziła więc z gabinetu i
prowadziła autoterapię, zgłębiała poruszone tematy, poszerzała własne odpowiedzi
i zaczynała rozumieć, że niewiele o sobie wie, że się w sobie gubi, że jest jak
galareta bez formy.
Podczas dwudziestego spotkania przyznała:
– Tak naprawdę poszło o seks, ale to brzmi
zbyt banalnie, by się nawet przed sobą do tego przyznać.
– Dlaczego banalnie? – zaciekawił się
psycho.
– Ale wiesz, choć poszło o seks, to nie od
seksu się zaczęło, bo przecież nie o techniki i macanki, nie o pozycje i
rekordy mi chodzi – ciągnęła, jakby nie słysząc jego pytania.
– A o co?
– O tę aurę wokół sypialni, energię między
nami, o ogień w brzuchu i te cholernie nietrwałe motyle! Czemu nie możemy czuć
w brzuchu długowiecznych żółwi?!
– Erotyczny paradoks polega na tym, że gdy
seks jest dobry, to ludzie twierdzą, że nie jest najważniejszy, ale gdy Eros
zawodzi, wówczas zimna sypialnia staje się hipocentrum relacji. Seks jest też barometrem związku.
Wiedziała, że seks jest barometrem, który mówi
wszystko na temat danej relacji. A ich relacja była ... no właśnie – BYŁA.
Zdawało jej się, że została w przeszłości, najpewniej zagubiona w pędzie gdzieś
na szybkiej drodze do licznych sukcesów. Mieli piękny dom, komfortowy samochód,
dobrą pracę i raz w roku egzotyczne wakacje, a zatem wszystko, o co walczyli,
co miało gwarantować spełnienie i szczęście. Tymczasem przeżywali poważny
kryzys. Jak większość par z dziesięcioletnim stażem stracili wiele
podniecających bodźców – spowszedniały, zniknęły, zbrzydły. A w ich miejsce pojawiły
się atrakcyjne znajomości na boku.
Atrakcyjny w zasadzie nie był, ale patrzył
na nią tak, jakby ona była najatrakcyjniejszą kobietą na świecie. Uwielbiała
siebie, gdy przebywała z nim. Miała wrażenie, że to on buduje ją na nowo, że uwydatnia
w niej wszystko, co najlepsze i motywuje do rozwoju. O tak! – rozwój był dla
niej bardzo ważny, choć oznaczał wówczas ich długie rozmowy o muzyce,
literaturze, pogmatwanym życiu miłosnym i ciężkim dzieciństwie. Tarzali się w
swojej pięknej filozofii na życie, która z ich obecnym życiem nie miała jednak
nic wspólnego. Do domu wracała coraz później, coraz bardziej sfrustrowana,
coraz bardziej przygnębiona. W końcu nabawiła się rozmaitych dolegliwości,
bujnie wyrastających na długotrwałym stresie, wewnętrznych napięciach i
niespójności.
Terapia nie pomagała, ani rozmowy z
przyjaciółkami. Joga też nie. Szukała odpowiedzi na forach internetowych,
radziła się wróżek, rozmawiała z przypadkowymi ludźmi wierząc, że ktoś kiedyś
powie coś, co przemówi do jej serca w taki sposób, że będzie mieć pewność,
jasność i spokój. Była zmęczona ciągłym udawaniem.
To był długi weekend majowy, mąż wyjechał
do rodziców pomóc im trochę w remoncie. Uznała, że musi zdecydować, że to ten
czas. Umówili się na kawę w mieście, a skończyli w jej małżeńskim łóżku.
Sypialnia buzowała feromonami, a ściany wirowały skrzydłami podnieconych
motyli, które z każdą sekundą namnażały się wokół splecionych w miłosnym akcie
kochanków. Gdy wyszedł, by wrócić do własnej żony, rozdygotała się wyrzutami
sumienia. Przed oczami stawały jej obrazki z początków małżeństwa, wspólne
wakacje, imprezy, znajomi. Wszystkie dobre momenty. Poczuła straszliwy ból
głowy, znajomy ból, który towarzyszył jej od kilkunastu już miesięcy, ale tym
razem silniejszy. Rozsadzał jej czaszkę,
kłuł w oczy, mrowił szyję. Miała wrażenie, że za chwilę umrze i życzyła sobie
tego, chciała mieć już tylko święty spokój. W końcu zwymiotowała na łóżko. Ból był
tak silny, że nie była w stanie sprzątnąć po sobie. Leżała w wymiocinach. Jej
ciało jeszcze przed chwilą rozpalone miłością i pachnące seksem, śmierdziało
przetrawionym jedzeniem i pulsowało bolesnymi skurczami. Dotarło do niej, że
sięgnęła dna. I leżąc tak bezsilnie w bagnie własnej duszy, wiedząc, że sama
już nic nie może i nie ma siły zrobić, szepnęła: Boże, pomóż mi!
Nie ma pewności, czy to Jego sprawka,
czasem myśli, że tak, a czasem, że to tylko przypadek sprawił, że następnego
dnia spotkała Zofię – ponad sześćdziesięcioletnią gadułę, która przysiadła się
do niej nad Wisłą, przerywając jej rozmyślania o życiu.
Zofia przyjechała do jednego z ośrodków
rehabilitacyjnych. Uznała jednak, że ma za dużo energii i że jest zdecydowanie
zbyt zdrowa, by siedzieć razem z chorymi ludźmi. Spacerowała po mieście,
szukając nowych znajomości i jakichś pozytywnych wrażeń. Zupełnie nie zrażała
się obojętnością młodej kobiety, do której się przysiadła. Widząc jej zadumę i oczywiste
przygnębienie, widząc jak nerwowo pociera palec, na którym błyszczała obrączka,
zapytała:
– Jesteś szczęśliwa w małżeństwie?
Zaskoczona osobistym pytaniem, a
jednocześnie tak bardzo potrzebująca jakiejkolwiek wskazówki, odpowiedziała szczerze, że nie.
Zofia popatrzyła na nią z troską jakby była jej matką, a jednocześnie jak
kumpela szturchnęła ją łokciem pod bok i z uśmiechem powiedziała:
– Mam dla ciebie historię... chcesz?
Chciała, podskórnie czuła, że to na tę
historię czekała bardzo długo.
– Mój świętej pamięci tatuś mawiał, że jak
do matury człowiek nie dojrzał, to i później też nie dojrzeje. Guzik prawda.
Dojrzewanie jest wtedy, gdy człowiek umie dojrzeć siebie prawdziwego. A to może
być zawsze. Ja miałam osiemnaście lat, gdy wyszłam za mąż, a rok później była
już Madzia. Dzieci sprawiają, że dorasta się w tempie przyspieszonym, ale jak
się za bardzo przyspiesza, to można w pędzie ominąć to i tamto. Ja akurat minęłam
siebie w tej gonitwie. Trochę mi potem zeszło z odgrzebywaniem starych tematów.
A to ważne jest, żeby człowiek wiedział, czego i dlaczego chce.
Mi się troszkę życie poplątało. Długo
myślałam, że to przez niedojrzałość, ale już długi czas o tym rozmyślam i teraz
uważam, że nie rozbijamy się o niedojrzałość, ale o brak sztywnej formy. Wszędzie
o to chodzi, nie tylko małżeństwa sie rozbijają, gdy braknie kompasu i steru.
Nie powiem na początku było bajecznie. Ten mój Tadek to straszny
melepeta był, gadane miał jak polityk jakiś. Uwiódł mnie ot, tak! Bardzo był
przy tym przystojny, niewiele się musiał starać. Zachwycona chłopakiem w
mundurze, popędziłam pod ołtarz bez zastanowienia. Bo on w wojsku wtedy był, na przepustki
przyjeżdżał i tak się poznaliśmy na jakiejś zabawie. A potem tęskniliśmy jak
wariaci. Pisał do mnie długie listy i robił ołówkiem piękne szkice polnych
bukietów. Byłam zakochana po uszy. Ale gdy już wyszedł z wojska i gdy urodziłam
Madzię, to się zaczęły schody. Tatuś powiedział mi, że to w końcu życie
przyszło i żebym się ogarnęła. Jakoś nie mogłam, Tadek też nie umiał.
Moja Madzia jest dla mnie wszystkim, ale
poród miałam naprawdę ciężki i bardzo się bałam kolejnej ciąży. A było inaczej niż
teraz, świadomość inna. Ile awantur o łóżko! Ile podejrzeń o zdrady! Tadek lubił
zaglądać do kieliszka, zresztą jak wszyscy wtedy. Tylko, że on naprawdę lubił
wypić, a gdy wypił, to straszny dziad z niego wyłaził. I wtedy te awantury
pijackie o seks –Zofia złapała głębszy oddech i zamyśliła na chwilę, po czym
znowu zaczęła:
– No więc z Tadkiem przeżyłam dwadzieścia
dwa lata, z czego przez dwadzieścia powtarzałam, że jestem z nim tylko dla
Madzi. Obydwoje skupiliśmy się na niej zamiast na sobie. Gnaliśmy za jej
wykształceniem, za jej wakacjami, za jej przyjaciółmi, za jej chłopakiem i w
końcu mężem... Myśleliśmy, że kolejne sukcesy Madzi dadzą nam szczęście. Dawały
– jako rodzicom, ale już nie było nas jako pary. I gdy Madzia wyprowadziła się
z domu, zostaliśmy sami. Ale tak totalnie sami i bez celu. Poczułam, że nic
mnie już z nim nie łączy, że żyjemy pod jednym dachem, ale każde osobno. Wtedy
jeszcze tego nie widziałam, dopiero później dotarło, że uciekłam w macierzyństwo.
A wy macie dzieci?
– Nie, nie mamy. Nie wiem, czy chcemy...
– W macierzyństwo łatwo jest uciec. Bo
łatwiej kontrolować dziecko niż być żoną, taką prawdziwą żoną. Pozazdrościłam
wtedy Kryśce z pracy, która razem ze swoim mężem przez długie lata łowiła ryby.
Takie mieli hobby. Spędzali godziny nad jeziorem. Od zawsze tak robili, od
ślubu. Ja się jej nawet wcześniej pytałam, co ona w tym widzi, a ona mi mówiła,
że nic, że nie o ryby chodzi, że sobie wtedy mogą spokojnie pobyć ze sobą.
Dziwiłam się jej, że tak zostawia trójkę dzieci z babką i jedzie na te ryby z
samego rana. Dopiero gdy zabrakło Madzi, zrozumiałam wszystko, bo wtedy doświadczyłam
najstraszliwszej samotności. Niby byłam z kimś, kto miał być bliski –
najbliższy, ale czułam się najbardziej samotną osobą na ziemi. A ten najbliższy
wydawał się całkiem obcy.
I kiedy tak zostaliśmy z Tadkiem, on
zaczął jeszcze więcej pić, a ja ... no, co... ja zaczęłam jeździć po
sanatoriach i trochę na pielgrzymki. Uciekałam z domu jak tylko mogłam.
Uciekałam przed Tadkiem i dzisiaj wiem, że uciekałam też przed sobą i przed
problemami, które mieliśmy. Po prostu
znowu uciekałam. Zamiast rozwiązać, zamiast zawalczyć, zamiast jechać na te
ryby, od razu wszystko poddaliśmy jak gówniarze. Rozumiesz?
– Bardzo dobrze rozumiem – odpowiedziała,
ledwie łapiąc oddech. To było to, na co czekała! Zofia mówiła jej językiem,
Zofia mówiła o jej uczuciach, Zofia ją rozumiała. Wprawdzie inne czasy, inne
realia, inne cele, ale to dokładnie taka sama historia, ten sam schemat. Patrzyła
z niedowierzaniem na swój Drogowskaz.
– Ile jesteście razem? – dopytywała Zofia.
– Niedługo będzie dziesięć lat, za miesiąc
rocznica...
– Porządny człowiek?
– Bardzo porządny, ale już nie pożądany...
– Jest ktoś drugi?
Wstydziła się, więc tylko pokiwała
twierdząco głową.
– A wiesz, że ten drugi nie wypełni
pustki, która jest w środku? Ani on, ani nikt inny.
– Jak to?
– Rok po ślubie Madzi poznałam Henia.
– Miałaś romans?!
– Oj! Dziecko! Nie tylko romans. Wzięłam
rozwód i drugi raz wyszłam za mąż.
– No i? – wprost umierała z ciekawości.
Natychmiast chciała wiedzieć, czy warto układać sobie życie na nowo, czy warto
palić mosty, czy walka o miłość to walka o małżeństwo za wszelką cenę, czy może
jednak o uczucia, które wybuchły poza nim?
– Jesteśmy już dwadzieścia lat razem. A Henio
to całkowite przeciwieństwo Tadeusza. Abstynent, inteligent, oczytany. Zakochałam
się wtedy bardzo mocno. Nie sądziłam, że w moim wieku można się jeszcze tak
zakochać bez pamięci. Ale jak kobieta zafiksuje się na braki, to diabeł kusi
jak szalony – nie pomoże nic!
– Nie rozumiem, to jesteś szczęśliwa czy
nie?
– Teraz już tak, bo w końcu nauczyłam się być
szczęśliwą. Późno, ale lepiej późno niż wcale, znam takie babcie, które nadal
nie potrafią.
– Czyli warto było się rozwieść?
– Ja mogę ci powiedzieć tylko, co ja
myślę. A ja żałuję. Żałuję, że się rozwiodłam, bo to nie Tadek był przyczyną
mojego nieszczęścia i samotności. Stres i nieprzyjemności, jakie przeszłam w
związku z rozwodem, do dzisiaj pamiętam tak wyraźnie, jakby to było wczoraj.
Ktoś, kto nie przeżył rozwodu, nie jest sobie nawet w stanie wyobrazić, ile to
kosztuje. Naprawdę! Naprawdę, uwierz mi, nie jesteś w stanie sobie wyobrazić
stresu związanego z rozwodem.
Poza tym córka długo miała do mnie żal, bo
gdy zostawiłam Tadka, to on się stoczył zupełnie i został etatowym
alkoholikiem. I ja wiem, że to dorosły facet, że każdy za siebie odpowiada, ale
jak się już z kimś zwiążesz, jak z kimś przeżyjesz te dwadzieścia kilka lat, to
jednak też ponosisz jakąś odpowiedzialność za tę drugą osobę. Dzisiaj już
wyraźnie widzę swoją część winy, bo to nigdy nie jest jednostronne.
Żałuję, bo teraz po latach wiem, że nie
walczyliśmy jak należy, że oddaliśmy to małżeństwo walkowerem. I chyba ten brak
walki teraz mi bardzo doskwiera. Wiesz, ja teraz dopiero w drugim małżeństwie
zaczęłam widzieć wyraźnie. Zrozumiałam też, że to, co się widzi, od nas zależy,
od naszego nastawienia. Jak ciągle szukasz dziury w całym, to będziesz widzieć
tylko dziury. Żałuję, że tak późno dojrzałam siebie prawdziwą – Zofia zamyśliła
się chwilę, po czym wyznała:
– I jest jeszcze coś... ech... –
westchnęła i posmutniała od razu – moja Madzia też ma problemy w małżeństwie,
długo się o dzieci starali i nic z tego nie wyszło, a w dodatku tak się na tym
skoncentrowali, że stracili z oczu siebie samych. Ostatnio powiedziała mi, że
myśli o rozwodzie. Nie umiem się teraz uwolnić od poczucia winy, że jako matka
dałam jej zły przykład. Nie wiem jak jej wytłumaczyć, że zmieniając partnera
niekoniecznie zmieni swoje życie. Moje
zmieniło się, owszem, ale nie przez zmianę męża, ale przez zmianę siebie.
– No dobrze, zobaczyłaś swoje błędy,
naprawiłaś je, ale nie masz pewności, że gdybyś została, pardon, z tym
pijakiem, to ułożyłoby się tak samo dobrze... Bo co z jego połową winy?...
Ogarnąłby się? Masz pewność? Ty się starasz, zmieniasz, układasz na nowo, a on?
Kapciochy i pierdziochy, bo tak mu dobrze? Bo tylko ty masz problem? To są
twoje fanaberie i dziwactwa?
– Ale teraz to nie mówisz o mnie...
– Tak ogólnie mówię...
– Jeśli nie masz sobie nic do zarzucenia i
jeśli faktycznie walczyłaś o związek, to możesz się czuć sfrustrowana.
Rozumiem. Twój mąż cię nie szanuje?
– Nie o to chodzi.
– Ma kochankę?
– Nie... Nie wiem. Chyba nie... W sumie to
nawet mnie to nie bardzo interesuje, ale może gdyby miał kogoś, gdybym się o
tym dowiedziała, to wtedy łatwiej byłoby mi podjąć decyzję.
– Ty w sercu już podjęłaś decyzję, ale
rozum cię nie puszcza. A wiesz czemu? Bo nie masz żadnych twardych argumentów.
Wszystko opierasz na odczuciach, a odczucia są zmienne – raz wydaje ci się bliższy,
raz zupełnie obcy, raz go kochasz, a raz nienawidzisz...
– Też tak miałaś?
– Tak. Nadal tak mam. Każdy tak ma. Nad uczuciami trzeba panować, inaczej
jesteś jak pijany i ślepy jeździec na
dzikim koniu. Nigdy nie wiesz, gdzie dojedziesz ani w jakim stanie i czy
nie zginiesz gdzieś przez przypadek. Każde zakochanie kiedyś się skończy. Nie
ma znaczenia czy to jest Tadek, czy Heniek. Po kilku latach małżeństwa zawsze
są problemy, o które tłuczesz głową jak w mur. Ale nie mur jest problemem,
tylko twoja głowa. Ty musisz się w sobie poukładać. To jest najtrudniejsze. Ja
do dzisiaj pewnych rzeczy nie umiem, choć wiem, co powinnam. Jak zmienisz jeden
klocek w układance, to reszta też musi się zmienić. Zacznij od swojej połowy i
zrób wszystko, ale naprawdę wszystko, aby to naprawić i zrób to dla siebie,
żeby nie mieć sobie nic do zarzucenia. I chyba o to najbardziej w życiu chodzi.
Nie o dojrzałość, która z wiekiem gdzieś przyjdzie, ale o to, by nie mieć sobie
nic do zarzucenia, żeby mieć pewność, że w danym czasie zrobiłaś wszystko, co
mogłaś, że naprawdę się starałaś.
Była rozczarowana. Nie takiej historii się
spodziewała. Przygnębiona wracała do domu, w którym nikt na nią nie czekał,
więc nie spieszyła się zbytnio i trochę błądziła wąskimi uliczkami w centrum
miasta. Nagle, na jednej z kamienic przeczytała wypisany sprayem cytat: „Przyjacielu, kochać to czasownik. Uczucie miłości jest owocem tego czasownika.”
Zaczęła więc rozmyślać o tym, co
powiedziała Zofia, o tym, by walczyć i odejść dopiero mając twarde argumenty i
aby nie dawać się uczuciom. Wtedy właśnie postanowiła oddać władzę rozumowi, bo
choć płakało w niej serce, to wiedziała, że przynajmniej głowa nie będzie tak
boleć i może zesztywniałe mięśnie trochę odpuszczą.
I wtedy właśnie dojrzała – dojrzała
siebie. Bolało bardzo.
Bolało, gdy zrozumiała siebie, swoje
potrzeby, swoje ograniczenia i wiedziała już na pewno, że nie nadaje się na
etatową kochankę, że nie uniesie rozwodu, że ma – przynajmniej w tym okresie
swego życia – zbyt wrażliwe, choć mocno rozchwiane, sumienie. Najbardziej
bolało, gdy zrywała tę piękną znajomość. Chociaż nie – bardziej wtedy, gdy
zrozumiała, że ta znajomość nie jest wcale taka piękna, że będzie z tego tylko
piękna katastrofa.
Bolało też wtedy, gdy w obiecanym sobie
milczeniu znosiła przez długi czas rozmaite wyskoki męża. Bolało, gdy zaczęła
się dla niego starać, a on tego nie doceniał.
Bolało, gdy wyobrażała sobie jak inaczej, jak piękniej, jak
romantyczniej mogłoby być, gdyby... Więc któregoś dnia przestała sobie
wyobrażać i zajęła się tym, co tu i teraz.
Nie było to podniecające, ale za to
realne, namacalane i w końcu zaczęło przynosić owoce – uśmiech, żart, kwiaty,
komplement, jakieś szybkie „dziękuję” i jeszcze więcej kwiatów, i jakiś
pocałunek inny niż zwykle, jakiś seks, więcej seksu, lepszy seks. Miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz